Historia Zjednoczonego Królestwa Samundy

W czasie, gdy ziemię Samundy po krwawych i nierównych walkach opanowali biali kolonizatorzy, rdzenni mieszkańcy Królestwa stali się pozbawionymi wszelkich praw niewolnikami wykorzystywanymi do najcięższych robót. Samundyjczycy znajdowali się w niewiele lepszej sytuacji od zwierząt które stały się celem masowej eksterminacji dla futr, skór czy też kości słoniowej. Gdy najeźdzcy z coraz większym rozmachem i pewnością siebie rabowali kontynent z wszystkiego co stanowiło dla nich jakąkolwiek wartość, prawowity Król Sobhuza II podjął rozpaczliwą próbę ratowania znanego sobie świata przed zagładą.

W wysokogórskich jaskiniach spotkał się z Czarnoksiężnikiem plemienia Makumba, Ngambe Segomba. Pomimo otchłani nienawiści która dzieliła rozmówców dla obydwu oczywistym było, że biali zagarną ziemię z której wyrośli  samundyjscy Bogowie, zarówno ze Strefy Słońca jak i ze Strefy Mgły, pozbawieni czci i ofiar dopełnią los ziemi sprowadzając na nią zagładę. Chociaż pogląd na to kto powinien rządzić Królestwem i którym Bogom należy się większa cześć, był diametralnie różny to władza i bałwochwalstwo białego człowieka odrażały zarówno Segombę jak i Sobhuzę II. 13 stycznia, wg powszechnie uznawanego na świecie kalendarza, zapadła decyzja o połączeniu sił i rzuceniu na szalę wspólnego zwycięstwa wszystkich dostępnych środków, zarówno ludzi, magii jak i nieobliczalnych istot powołanych do zycia przez Czarnoksiężnika.

Pierwsze tygodnie Sojuszu Słońca i Mgły błyskawicznie oczyściły południową część kraju aż do granicy Wielkiej Pustyni. Biali rzadko podejmowali walkę z zastępami zombie, nietoperzy/wampirów i drapieżników poprzedanych przez ulewne deszcze i plagę insektów. Do niedawna najeźdźcy teraz stali się celem polowania. Wojska Segomby szły jak walec nie oszczędzając życia wrogów ale również i Samundyjczyków. Zgodnie z oczekiwaniami sojusz nie wytrwał długo i zastępy czarnoksiężnika nie podążyły dalej na północ. Do walki o stolicę siły Króla Sobhuzy musiały stanąc już same.
Oblężenie stolicy trwało 5 miesięcy. Pozbawieni pomocy ze swej dalekiej ojczyzny, biali za obietnicę zachowania przy życiu skapitulowali. Część z nich wkrótce odpłynęła na zbudowanych i zaopatrzonych przez Samundyjczyków statkach. Jednak wielu pozostało aby żyć tak jak samundyjczycy, bez pośpiechu, blisko Bogów i przyrody.

Gdy Sobhuza tkwił pod murami stolicy, Czarnoksiężnik Segomba nie próżnował i umacniał swoją pozycję w południowej części państwa. Gdy nadeszła wieść o zakończeniu oblężenia był już gotowy do działania. Jadący na spotkanie z Czarnioksiężnkiem Sobhuza zaginął wraz ze swoją gwardią na Wielkiej Pustyni. Opowieści mówią o 7 dniach potężnej burzy piaskowej która nie miała sobie równych. Słyszeć się ponoć dało mrożące krew w żyłach zawodzenie a nad pustynią unosiła się czerwona łuna jakby płomieni sięgających nieba. Po Królu i jego orszaku nie znaleziono ani śladu lecz nikt nie miał odwagi oskarżyć Segombę o sprowadzenie śmierci na Króla. Typowy dla ludu samundyjskiego optymizm kazał mieć nadzieję, że mąż który swą mocą uratował kraj przed plagą białego człowieka, może być władcą srogim ale jednak sprawiedliwym i szanującym plemiona Samundy.
    
Optymizm już wtedy powinien być niezrozumiały. Może była to raczej próba oszukiwania siebie samych w sytuacji bez wyjścia. Wszak Segomba już wcześniej pogrzebał pod piaskami
Wielkiej Pustyni osadę swojego plemienia a nieliczni którym udało się ujść z życiem schronili się w plemieniu Busunga. Wodzowie plemion czekali w ciszy na nadchodzącą burzę.

Samunda dostała od losu jeszcze 10 lat spokoju, względnego urodzaju a przede wszystkim czasu potrzebnego aby podnieść się ze zniszczeń sprowadzonych na kraj przez białych osadników. Jedynie obecność półmartwych sług Segomby budziła rosnący niepokój. Samundyjczycy wiedzieli, że coś prędzej czy później musi się stać i mieli jedynie nadzieję, że stanie się to jak najpóźniej.

W 10 lat od pamiętnego spotkania z Królem Sobhuzą, Czarnoksiężnik wezwał przywódców wszystkich plemion do swojej górskiej siedziby. Segomba rękami swych niewolników przekuł naturalne jaskinie w złożony system korytarzy i sal tworzących po dziś dzień jeden z samundyjskich cudów świata.

Segomba postawił przed wodzami plemion Busunga, Mambezi i Zulbunga ultimatum. Zażądał uznania bóstw Strefy Mgły i uśmiercenia szamanów Frahry i Tomototo lub też oddania pod jego opiekę swoich pierworodnych córek. Segomba zagroził, że nie podporządkowania się jego woli oznaczać będzie wojnę. Wojnę która nie skończy się dopóki wszyscy żyjący Samundyjczycy nie oddadzą swego losu i ducha w jego ręce. Dokładnie za rok do skalnego pałacu Segomby wodzowie mieli przysłać swoje dzieci lub głowy szamanów... bądź też szykować się na beznadziejną wojnę.

Wybór pozostawiony Wodzom był przysłowiowym wyborem pomiędzy zębami krokodyla a jamą pełną skorpionów. Wojna oznaczała śmierć. Wyrzeczenie się bogów niosło konsekwencje jeszcze dalsze bo wychodzące poza obecne życie. Każda zdrada oznaczała, że minęłyby setki lat zanim duch zdrajcy ponownie trafiłby do ciała człowieka, po drodze zaliczając najpodlejsze gatunki a może nawet zostałby na zawsze uwięziony w skale lub wodzie. Oddanie pierworodnych wydawałoby się rozwiązaniem najlepszym lecz jeżeli cokolwiek jest dla Samundyjczyka ważniejsze od wiary to jest to jego rodzina a zamiarów Segomby wobec samundyjskich księżniczek z całą pewnością nie można było nazwać chęcią opieki. Czarnoksiężnik wiedział, że Królestwo będzie na prawdę jego dopiero gdy odbierze Samundyjczykom ich wiarę albo jeżeli uzyska prawo do sukcesji poprzez zgodne ze zwyczajem zaślubiny. Frahra świadkiem, że Segomba potrafiłby nakłonić nawet dzikiego jaguara do "dobrowolnego" przyjęcia jego oświadczyn.

Wodzowie postanowili że każdy z nich podejmie decyzję sam i nie ujawni jej nim nadejdzie sądny dzień. Każdy wybór był zły i jedyne co mogli zrobić to dokonać go samodzielnie w konfrontacji ze swoim sumieniem i doświadczeniem. Wodzowie dźwigali na sobie odpowiedzialność za swoich współplemieńców, zarówno żywych, umarłych jaki i nienarodzonych i żaden z nich nie byłby gotów doradzać drugiemu co ma czynić. Każda decyzja niosła ze sobą olbrzymie konsekwencje, każda niosła cierpienie.

Minął rok. W górach ponownie spotkali się Wodzowie oraz Czarnoksiężnik. Zabrakło Akili, wodza plemienia Zulbunga, który wybrał wojnę i do niej się gotował. Nie minął miesiąc a Zulbunga zniknęła z powierzchni ziemi.

Król Mambezi, Noncemba II, rzucił przed Segombę głowy szamanów. Od tej chwili słońce szło za nim. Przed trzy tygodnie nie zaznał nocy ni cienia. Frahra powoli wypalił z niego życie. Plemię Mambezi pozbawione władcy i wiary, rozdarte zostało wojną którą to Czarnoksiężnik skutecznie podżegał.

Purumbe, król Busunga, postanowił oddać swą jedyną córkę. Zaledwie trzy letnie dziecko nie mogło zgodnie z tradycją być zaślubione i Król miał nadzieję, że nim księżniczka osiągnie wiek dorosłości COŚ się wydarzy i to COŚ pozwoli przetrwać plemieniu i zarazem uchroni jego córkę przed okrutnym losem. Jednak kolejne 13 lat nie przyniosło zmian. Gdy Meissande ukończyła 16 lat, Segomba osobiście przybył po swoją własność.

Choć Parumbe utracił wszelką nadzieję to nie poddał się. Odmówił wydania córki za co został stracony w krwawej egzekucji - pojedynku z tygrysem. Segomba pewny swej potęgi zlekceważył pierwotną magię Samundy. Każdy Samundyjczyk wie, że umarli królowie powracają pod postacią tygrysów bądź lwów. Dalsze wydarzenia karzą wierzyć w to, że Parumba w momencie śmierci opanował ciało Tygrysa z którym przegrał śmiertelny bój. Król - Tygrys podążył za Meisande oraz Czarnoksiężnikiem na południe, w stronę górskiej siedziby Segomby.

Meisande dla dobra ludu i by pomścić śmierć ojca, zamieszkała z Czarnoksiężnikiem.
Była jedyną córką wodza Parumbe i była od urodzenia przeznaczona na dziedziczenie władzy plemiennej, dlatego wzrastała w duchu dyscypliny i otoczona była wszelką magią i praktykami szamańskimi, których to w wieku 14 lat była jedyną , która tak dobrze się nią posługiwała w plemieniu. Jej wierzeniem i sztuką czarów, którym to oddało całe swoje serce było voodoo lecz Czaroksiężnik tego nie wiedział. Przez długi czas Meisande starała się zdobyć zaufanie Segomby, ponieważ był człowiekiem złym i podejżliwym nie było to latwe. Jednak gdy tylko Meisande uznała, że jest postrzegana przez niego bardziej przychylnie zaczęła obmyślać plan zemsty, a że nie miała nikogo bliskiego lub nawet nikogo komu mogła zaufać, postanowiła nie spieszyć się, by nie wzbudzić podejrzeń....

Pewnej nocy Meisande postanowiła zacząc przygotowania do zgładzenia Czarnoksiężnika przy pomocy czarów voodoo i wiedzy szamańskiej.
Najpierw przez kilka tygodni osłabiała organizm Segombe, wbijając szpilki w laleczkę voodoo, by móc w decydującym czasie zadać śmiertelny cios. Gromadziła po kryjomu tajemnicze składniki magii voodoo, takie jak grzechotka grzechotnika, zęby borsuka, serce nietoperza, magnetyt oraz różnorakie zioła. Wykonała również "Lampkę uroku i zemsty", która to składa się z dziesięciu elementów, z których jeden powinien być przedmiotem osobistym ofiary, dlatego pewnego popołudnia, gdy Segombe ucinał sobie drzemkę obcięła mu niewielki kosmyk jego siwych włosów. Dodała ziemię z odcisku stopy Czarnoksiężnika, kawałek jego koszuli, garść ziemii z cmentarza, części owadów, serce nietoperza, zioła oraz olej rycynowy. Tak przygotowaną mieszankę paliła przez dziesięć kolejnych dni. Skutkiem tych ryruałów magicznych stosowanych przez Meisande, było stopniowe osłabianie i obumieranie Sagomby, który nie wiedzieć czemu nagle zrobił się bezradny. Pierwszym symptomem były objawy psychologiczne. Pojawiła się długotrwała nerwowość, niepokój i lęk, Czarnoksiężnik bał się dosłowni wszystkiego. Pojawiły się także objawy fizyczne, jak drobne wypadki, okaleczenia i nagłe osłabienia. Segomba wzywał najróżniejszych medyków, czarownice ale nikt nie mógł mu pomóc. Po pewnym czasie Czarnoksiężnik zaczął unikać ludzi, nie potrafił wykonywać zwykłych czynności, pojawiały się nocne koszmary i drgawki. Po takich długotrwałych męczarniach, Meisande doszła do wniosku, że nadszedł już czas na ostateczny cios.
Pewnej nocy na szyji wcześniej przygotowanej laleczki voodoo powoli i z namaszczeniem coraz mocniej zaciskała nitkę, by w pewnej chwili ścisnąć ją z całej siły przytrzymując i oplatająć kilkakrotnie zakończyć życie Czarnoksiężnika. W tym samym momencie z groty sypialnej Segomby rozległ się przeraźliwy krzyk, który nagle ucichł przeobrażając się w przenikliwą ciszę niosącą w sobie podmuch grozy. Meisande do rana nie mogła zasnąć, a gdy o świcie doniesiono jej, że Segomba zmarł śmiercią nagłą z nieznanych przyczyn, odetchnęła w duchu. Jako, że była jego żoną, choć oficjalnie nie zaślubioną, zasiadła na tronie Samundy, zjednoczyła Katabongo, Makumbę i Busungę w jedno państwo, które od tej pory nazywane zostało Zjednoczonym Królestwem Samundy. ZKS choć drobnymi kroczkami, dzwiga się ze zniszczeń i koszmaru, króry ją spotkał.
    
No cóż trudno tak dokładnie powiedzieć kto właściwie zacisnął nitkę na laleczce voodoo, bo przecież każdy szaman w czasie rytuałów magicznych wchodzi w stan transu, gdzie komunikuje się z duchami zmarłych, więc może ręce Meisande były prowadzone przez jej ojca pod postacią tygrysa, którego podobiznę plemie Katabongo ma na totemie. Zazwyczaj w takich magicznych rytuałach szamani i duchy zmarłych stają się jednością.
Z całą pewnością jednak można powiedzieć, słuchając opowieści ludzi, którzy w tym czasie znajdowali się w pobliżu Meisande, iż mimo że pragnęła zemsty, bardzo cierpiała ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia, więc może duch ojca przyszedł jej z pomocą by ją wyręczyć. W każdym razie Parumbe został pomszczony, a Samunda nareszcie stała się miejscem, gdzie ludzie przekonali się iż można żyć spokojnie w zgodzie z naturą i cieszyć się z każdego nowego poranka.


 
Free Web Hosting